piątek, 11 września 2015

Nocny - od zmierzchu do świtu


Kilkanaście minut przed północą. Nad głowami zamyślonych pasażerów migoczą świetlówki. Ktoś drzemie pod oknem, ktoś popija z puszki piwo marki Wojas. Na tyłach pojazdu szykuje się sprzeczka, robi się nieprzyjemnie. Siedzący z przodu pasażerowie ignorują zajście, z niecierpliwością wyczekują swoich przystanków. Mówi się, że nocny autobus to zło konieczne.


Stereotyp jazdy komunikacją miejską po zmroku to powszechna przestroga, jaką starsze pokolenia z uporem bombardują młodych. Czerpiąc z wątpliwych plotek lub miejskich legend, wyobrażają sobie nocny transport jako dwadzieścia minut przejażdżki w towarzystwie złodziei, gwałcicieli, kiboli i okultystów szukających okazji do krwawego rytuału. Coś jak „Nocny pociąg z mięsem” tylko w wersji krótkometrażowej. Argumenty potwierdzające taki stan rzeczy ocierają się o te same, wszystkim dobrze znane historie: o bandach dresów dla rozrywki demolujących wnętrza autobusów, stalkerach podążających za swoimi ofiarami aż pod drzwi, kieszonkowcach i podpitych amantach. W parze z przestrogami idą zawsze dwie porady: należy podróżować „nocnym” w asyście znajomych i/lub siadać na przedzie pojazdu, zaraz za kierowcą - który i tak nic nie zrobi, nawet jeśli za jego plecami będą kogoś zarzynać. 

Oczywiście, wiele krążących po miastach historii ma w sobie ziarnko prawdy, a jazda nocą zobowiązuje do pewnej dozy czujności i rozsądku. Ale czy "nocny" faktycznie jest taki straszny, jak go malują? Postanowiłam się przekonać na własnej skórze, uzbrojona jedynie w oczy, uszy i puszkę coca-coli, na różnych trasach w Stolicy Królów. 

Linia 609, trasa: Osiedle Na Stoku - Kampus UJ, godzina 24:00
Aschenputtel

Zgodnie z tradycją miejskiej komunikacji, o tej porze pasażerowie gubią najwięcej rzeczy. Śpiesząc się do klubów i na domówki, zostawiają w autobusach swetry, apaszki, siatki i wymięte paczki papierosów. W okolicach Rynku Głównego panuje względny tłok złożony głównie ze studentów przebywających trasę jednego-dwóch przystanków. W takim zamieszaniu nie trudno dołączyć do grona nowoczesnych Kopciuszków tracących przez pośpiech części garderoby.

Autobus z posapywaniem zatrzymuje się w zatoczce przy Poczcie Głównej. To jedna z pierwszych rund "nocnego", który podwozi zawodników zaczynających wcześnie i kończących niewiele później. Przez uchylone do połowy, zepsute drzwi wciska się trójka niedzielnych śpiewaków. Sądząc po stadionowych zaśpiewkach i okrzykach „Zwisła to kurwy!”, świętują zwycięstwo ulubionej drużyny piłkarskiej. Jeden niemrawo powłóczy nogami, gdy towarzysze ładują go na siedzenie przeznaczone dla matki z dzieckiem. Bełkotliwie deliberuje na temat swoich japonek "niezawodnych w tańcu i w różańcu". Dwóch pozostałych mężnie chwyta się barierek i uparcie wyje na cześć Cracovii. Inni pasażerowie nie okazują większego zainteresowania, nie rusza ich wulgarne słownictwo, krzyki i fałsze. Pochłonięci własnymi sprawami od czasu do czasu obrzucają śpiewaków spojrzeniami pełnymi umiarkowanego niezainteresowania. Pijani Polacy wzbudzają mniej emocji od pijanych Anglików spuszczających spodnie na środku Placu Szczepańskiego.

Wreszcie mężczyźni orientują się, że minęli swój przystanek, podnoszą z siedzenia kolegę i wysiadają na Ruczaju. Pośrodku zakurzonej podłogi zostaje porzucony klapek. Dziewczyny siedzące obok mnie żartują, że pierwszy raz widziały tak pijanego Kopciuszka.

Linia 618, trasa: Cracovia - Czyżyny Dworzec, godzina 1:30
La belle dame sans merci

"Nocny" pęka w szwach od przemieszczających się z punktu do punktu imprezowiczów. Mimo późnej godziny, ludzie cisną się jak sardynki. Siedząc na samym tyle, próbuję zrozumieć cokolwiek z otaczającego mnie gwaru.

Telefonistka: Halo, mamo? Nie będzie mnie. Nie będziemy teraz dyskutować, idź spać. 
Studenci historii: Ruszamy na Grunwald, panowie, wróg jest wysokoprocentowy!
Adeptka AGH: Oj, oj, kolega to ma coś rozlatane oczka, pewnie z UJotu... 

W końcu, przeładowany autobus podjeżdża na przystanek przy Bagateli. Następuje nerwowa migracja ludu, na tyłach pojazdu nieco się przerzedza. Sygnalizacja świetlna - jak zawsze na tym skrzyżowaniu - jest zepsuta, więc kierowca cierpliwie czeka, aż wszyscy piesi przetoczą się przez pasy. Długo otwarte drzwi zachęcają stojącego na przystanku żebraka. Wchodzi do pojazdu z ręką wyciągniętą po drobne: jestem bezdomny, pomóżcie bezdomnemu, jestem bezdomny... Pasażerowie wydają się niewzruszeni i uparcie ignorują prośby. Jednak gdy żebrak zaczyna się przepychać na przód autobusu, od poręczy odrywa się korpulentna dziewczyna, skąpej urody, poważnie zagniewana. Dopada bezdomnego, zasypuje przekleństwami i rozkazuje po krakowsku: zdupcaj, koleś!. Zaczynają się szamotać. Pasażerowie wiercą się i wyciągają szyje, by popatrzeć. Dziewczyna zadaje dwa ostateczne ciosy i kopniakiem wypycha żebraka na ulicę. Knock-out!, szepcze ktoś i tłumi nerwowy śmiech.

Drzwi się zamykają. Cisza panuje jeszcze przez dłuższą chwilę. 

Linia 601, trasa: Bronowice Małe - Zajezdnia Nowa Huta, godzina 3:45
Legenda

Z pojazdu ubywa coraz więcej pasażerów, ale zabawa wciąż trwa w najlepsze - ostatni imprezowicze zadzierzgają znajomości w drodze do domu. Ci, którzy jeszcze posiadają alkohol, częstują tych, którzy jeszcze są w stanie wypić i od razu nie zwrócić tego z nawiązką. Wszyscy przecież widzą kałużę wymiotów straszącą z siedzenia pod oknem. Kwaśny smród i zaduch nie stanowią jednak żadnego problemu - w końcu to Wesoły Autobus. 

Biesiadny nastrój trwałby i do zajezdni, gdyby na tyłach pojazdu nie podniósł się człowiek, którego zdjęcie pasowałoby do definicji „przeciętniaka”. Kilkudniowy zarost, nieciekawa twarz, ani wysoki, ani niski, źle ubrany. Wcześniej nikt nie zwracał na niego uwagi, teraz patrzą już wszyscy - szczególnie na trzymaną w dłoni legitymację kontrolera biletów.

A więc tak wygląda miejska legenda - ponoć nie istnieje, a jednak właśnie sprawdza, czy nikt nie jedzie na gapę. Podaję kanarowi wymięty bilet i patrzę, jak jakiś student w panice rusza ku kasownikowi. Kontroler zastępuje chłopakowi drogę i okazuje się bardzo nieczuły na męskie wdzięki, płacze i prośby. Nie ma też ulicznego poczucia humoru. Wlepia mandat i jeszcze kolejne dwa dziewczynom, które chciały pójść w ślady kolegi.

Bilans nocnej przejażdżki: 300 zł plus należność za trzy bilety studenckie jednoprzejazdowe.

Finał

Zdarzyło się w Krakowie, lecz równie dobrze mógł być to Wrocław, Warszawa, czy Łódź. Stereotypowy przejazd „nocnym” nie ziścił się w moim przypadku. Jazda z całą pewnością była o wiele ciekawsza, niż w dzień, gdzie w wiecznym ścisku nie panuje już tak nieprzeciętny klimat.

Co więcej, w „nocnych” nierzadko dzieją się rzeczy osobliwe, które nadają przejażdżkom atmosfery niesamowitości. Próżno za dnia szukać w miejskiej komunikacji pijanych wersji Kopciuszka, czy herod-bab, wykopujących mężczyzn za drzwi autobusu. Można jedynie liczyć na kontrolera, równie nieubłaganego, co ten nocny.

To jedyny wspólny mianownik.


Łódź 2011

12:16