sobota, 12 grudnia 2015

Pan z dzwoneczkiem


Mężczyzna wolnym krokiem zbliża się do schodków, po których wiele lat temu wchodzili klienci Domu Buta w centrum Łodzi. Na stopniu kładzie tekturową walizkę i resztę tobołków (plecak, termos, pudełko z drugim śniadaniem). Nieśpiesznie, w głębokim zamyśleniu, przebiera się w schodzony surdut, na głowę zakłada stary cylinder. Wreszcie mężczyzna zastyga w usłużnej pozie, twarzą do mijających go łodzian, w jego ręku błyszczy dzwonek.

Różnie na niego mówią. Facet z dzwoneczkiem. Lokaj. Mim z Piotrkowskiej. Pan Magiczny. Skorek. Symbol Łodzi.
Kim jest w oczach mieszkańców miasta? Kim jest naprawdę?


Człowiek tłumu



Popołudniowy, lepki upał. Mżawka unosząca się między kamienicami. Śnieg – skrzypiący pod butami albo półpłynny od roztopów. Łódzki Mim odgrywa spektakl bez względu na pogodę. Mieszkańcy miasta od przeszło dwudziestu lat widzą, jak okręca się na pięcie, wymachując dzwoneczkiem zawsze wtedy, gdy ktoś wrzuci monetę do tekturowej walizki. Uśmiecha się przy tym szeroko, przeraźliwie szeroko. A potem nieruchomieje z tym samym, reklamowym wyrazem twarzy.

Kiedyś można go było spotkać w przejściu podziemnym obok SDH Central, jednak od jakiegoś czasu zjawia się regularnie na Piotrkowskiej. Na swoją mikroscenę przy Domu Buta dojeżdża autobusem z Olechowa, a przynajmniej tak twierdzą pasażerowie MPK. Łodzianie utrzymują, że dawniej występował też w stroju klauna na swoim osiedlu, ale dzieci się go bały, więc przestał. Ponoć ma chorą żonę, którą opiekuje się z poświęceniem. Zdaniem sąsiadki o ciągotach detektywistyczno-staropanieńskich, latem opala się nago na balkonie i zajada bananami.

Musi kochać książki. Z jakiego innego powodu tak często bywałby w bibliotece na Przybyszewskiego? Albo w zakurzonych antykwariatach? Łodzianie świadkiem. Na przykład Mirosław wspomina, że wiele lat temu spotykał Mima w sklepach z używanymi lekturami. Zawsze towarzyszyła mu kobieta, prawdopodobnie Pani Mim jeszcze ciesząca się dobrym zdrowiem.

Teraz Lokaj chodzi po mieście sam. Czasem bywa w teatrze i filharmonii. W ciągu tygodnia pojawia się w Green Wayu na zupie. Patrycja dodaje, że kiedyś odwiedzał też restaurację, w której pracowała. Przychodził w porze obiadowej, uśmiechał się i snuł opowieści o życiu.

Ikona Łodzi


Osobą posiadającą najstarsze informacje o Panu Magicznym jest Karolina. Jej wspomnienia sięgają dawnych czasów, kiedy jako roztrzepany szkrab chodziła do podstawówki. Przypomina sobie, że Lokaj prowadził w jej szkole zajęcia z pantomimy, wraz z żoną i córką. Już wtedy działał na rzecz łodzian, a przynajmniej tych najmłodszych. Dopiero później nastąpił niewyjaśniony zwrot w jego karierze, po którym Mim zdecydował się na solowy akt z dzwonkiem, tak charakterystyczny dla bywalców Piotrkowskiej.

Kamila uważa, że Pan z dzwoneczkiem jest ikoną Łodzi. Że to ciepły i życzliwy człowiek, który zagadnięty odpowiada oszczędnie, ale przyjaźnie. Mieszkańcy miasta sądzą, że Urząd powinien zaproponować mu współpracę, ustanowić go jednym z łódzkich symboli. Mimo, że pracuje także w innych miejscowościach – Marta zaznacza, że widywała go na toruńskiej starówce. 

Mistrz zen


Zdaniem niektórych Lokaj do perfekcji opanował sztukę samokontroli i spokoju. Wierzą, że posiadł najwyższy stopień zen i nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. Choć wielu próbuje. Szydercy stroją niewybredne żarty, wrzucając po miedziaku raz na kilka sekund i licząc, że Mimowi zakręci się w głowie od piruetów. Dresiarze cieszący się szacunkiem innych dresiarzy wywracają mikroscenę do góry nogami. Pijacy decydują się na bełkotliwe zaczepki. Wszystko na nic. Pan Magiczny pozostaje niewzruszony...

... ale nie na wszystko. Justyna przytacza zdarzenie sprzed lat. Szła podziemnym przejściem do Centralu, gdzie Lokaj od wielu dni trwał na posterunku. Kiedy zbliżyła się i wrzuciła pieniążek do tekturowej walizki, nagle ożył i ruszył w jej stronę. Nim się zorientowała, porwał ją do tańca. 

Kiper herbaciany


Według informacji z Pewnego Źródła, Pan z dzwoneczkiem w 1985 założył wraz z innymi artystami Twórczą Grupę Użyteczną Mistrza N, która w następnych latach występowała w Polsce i za granicą. Piotr zna dalszy ciąg tej historii. W 1988 Lokaj po raz pierwszy stanął na łódzkiej ulicy jako mim, wcześniej zajmował się teatrem ulicznym i klaunadą. Piotr wyjaśnia, że dowiedział się tego podczas krótkiej wizyty w mieszkaniu Pana Magicznego. Rozmawiali chwilę nad kubkiem zielonej herbaty, oglądali stare zdjęcia przechowywane w zakurzonym albumie, którego nie otwierano od lat. Gospodarz zdmuchnął pył z okładki i miał powiedzieć do gościa: „Jest Pan tu tylko dlatego, że należy do tej samej bajki, co ja”. Piotr wzdrygnął się, bo to, co zastał w mieszkaniu, przeraziło go. Co to było? Tego nie chciał zdradzić.

Miłość do zielonej herbaty potwierdza opowieść Moniki. Tamtego dnia, gdy dziewczyna szła Piotrkowską, rozpętała się gwałtowna ulewa. Monika, osłaniając twarz przed strugami deszczu, przebiegła kilkanaście metrów i schroniła się w podcieniach Domu Buta. Stał tam Pan z dzwoneczkiem, popijał coś z termosu. Dziewczyna trwała obok niego, kompletnie przemoczona i milcząca, a oberwanie chmury nie chciało się skończyć. Nie pamięta, kto pierwszy przerwał ciszę i jak od słowa do słowa temat rozmowy zahaczył o zieloną herbatę. Mim nalał nieco parującego płynu do termosowej czarki i poczęstował Monikę.

Dziewczynie zrobiło się cieplej – głównie na sercu. 

Leprechaun


Dobrych dziesięć lat temu Krzysiek pracował w pewnej hurtowni komputerowej w Łodzi. Wizytę Lokaja w magazynie pamięta jak dziś. Dzień jak co dzień, klienci poddawali sprzęt oględzinom z wnikliwością koronera, pytali, czasami kupowali, czasami nie. Mim pojawił się pod koniec zmiany Krzyśka i wyjaśnił, że chce nabyć laptopa, którego wcześniej już sobie upatrzył. Zanim sprzedawca zdążył się uśmiechnąć – nieczęsto trafiają się tak zdecydowani nabywcy – Pan Magiczny położył na ladzie... pękaty worek z pieniędzmi. Ciężki jak diabli, bo wypełniony jedno- i dwuzłotówkami.

W torbie było na oko tysiąc monet do przeliczenia. Kasjerka prawie popełniła seppuku. 

Kiler i sekciarz


Nie wszyscy mieszkańcy Łodzi mają o Mimie pozytywne zdanie. Niektórzy twierdzą, że ma sporo za uszami. Słyszeli niepokojące plotki.

Roman informuje, że jego żona pochodząca z Olechowa zna Lokaja. Nie raz opowiadała, że bił żonę i dzieci. Skąd to wie? Roman nie pamięta, ale dodaje, że zdarza mu się stawać naprzeciwko mikrosceny pod Domem Buta i patrzeć. Wrogo, potępiająco, złowieszczo. „Nigdy nie wrzuciłbym mu usyfionego miedziaka” – podsumowuje mężczyzna.

Wiktoria przypomina sobie, że jak miała osiem lat, zdarzyło jej się zaczepić Pana z dzwoneczkiem. Matka skarciła ją ostro i zabroniła kiedykolwiek się do niego odzywać. Ciągnąc córkę za rękę i idąc tak szybko, że dziecko ledwo mogło za nią nadążyć, wymruczała, że to niebezpieczny człowiek, za którym ciągną się jakieś niejasne sprawy związane z adopcjami. Konkretów brak, ale prawdopodobnie słowo „adopcja” jest niebezpiecznie podobne do słowa „aborcja”, co czyni je potencjalnie obrzydliwym i nikczemnym.

Felicyta słyszała natomiast, że Mim jest członkiem groźnej sekty. Trudno powiedzieć jakiej – pewnie tajnej, o której nie wolno mówić na głos. Plotkę potwierdza Anonimowy Sarkasta, podsuwając rozwiązanie tej zagadki: Lokaj nocami w czarnym surducie grasuje w mieście i niczym Dexter Morgan czyści Łódź z meneli. 

Andrzej


Włodzimierz wtrąca, że zna Pana z dzwoneczkiem od 48 lat. Andrzej, pisze mężczyzna. „Mim ma na imię Andrzej i to zupełnie zwykły facet. Taki z krwi i kości, jak wy i ja. Mogę o nim opowiedzieć”.

Nikt nie zwraca na to uwagi. Wszyscy są zbyt zajęci rozstrzyganiem, czy Lokaj to biedny człowiek o dobrym sercu, prawdziwy artysta oddany sztuce i wierny swojej wizji, czy zimny łajdak, o złych intencjach i jeszcze gorszych myślach, nieludzki i zasługujący na pogardę.

12:16