wtorek, 15 marca 2016

Babcia Wierzba w Londynie


Siedzimy przy stole. Zielona herbata w kubkach już dawno wystygła, ale żadna z nas nie zwróciła na to uwagi. Przede mną leży ręcznie wykonany notes ze skórzaną okładką, tłoczoną we wzory i ozdobioną rzemykami. Notuję szybko i niedbale (co mnie wkurza, bo bazgroły w takim zeszycie to profanacja), ale tym razem nie mam czasu na kaligrafowanie, bo babcia dyktuje w żwawym tempie. Przekazuje mi swoją wiedzę tajemną - taką, którą kiedyś miałam gdzieś, ale teraz jest dla mnie cenna jak przepis na kamień filozoficzny. Trochę się boję, że coś mi przeszkodzi i nie zdążę wszystkiego spisać. Jednocześnie tłumaczę sobie, że to irracjonalne.
O co wypytuję? Na jaki temat rozmawiamy przy zimnej herbacie? 

To akurat tajemnica pomiędzy babcią i jej wnuczką. Pretekst, dla którego powstał ten wpis.

W trakcie pośpiesznego zapisywania babcinych słów nachodzi mnie wspomnienie z Londynu. Właściwie to nie chciałam opisywać go na blogu ani teraz, ani w tym kontekście, jednak siła skojarzenia była na tyle wielka, że zwyczajnie musiałam jej ulec.

Pamiętam, że dzień był przepiękny, słoneczny. Antyangielski, jeśli już mówimy o pogodzie. Na ulicach panował spory tłok, zwłaszcza przy stacjach metra. Przechadzałyśmy się z Małgosią, moją już nieżyjącą znajomą, bez wyraźnego celu. Niby chciała mi pokazać kilka fajnych miejsc jako ekspata, ale ostatecznie uznałyśmy, że najlepiej będzie dać się zaskoczyć przez miasto. Tłum wybierał drogę za nas. 

W końcu fala przechodniów wypchnęła nas na szeroką aleję.

- Hej, tu jest świetny sklep! - przypomniała sobie Małgosia i pociągnęła mnie za rękaw w stronę majaczącego w oddali wejścia.

Po kilku nadepniętych stopach ("Well, excuse me!") i "skrobaniu marchewki" w przypadku guzdrających się Anglików, znalazłyśmy się w najdziwniejszym sklepie, jaki widziałam w życiu - dżungli dziecięcych marzeń. Kopce pluszaków wystawały spomiędzy labiryntu półek, na których podskakiwały, hałasowały i migotały zabawki. Sufit porastały liście, a pod ścianami przycupnęły robotyczne zwierzęta: wachlujące uszami słonie, kłapiący paszczą krokodyl, posykujący złowrogo pluszowy boa dusiciel.

Zadziwiona weszłam między półki. I właśnie tam ją zobaczyłam - najprawdziwszą Babcię Wierzbę, rozmawiającą z gromadką dzieci. Z rozdziawionymi buziami wsłuchiwały się w każde słowo wypowiedziane przez drzewo żywcem wyjęte z "Pocahontas". Od razu przypomniała mi się jedna ze scen z disneyowskiej bajki i piosenka o tym, że najlepiej wsłuchać się w siebie, by "wszystko pojąć wnet". 

Zawsze kiedy słyszę tę melodię, przechodzą mnie ciarki. Chyba dlatego, że w życiu każdego z nas jest taka Babcia Wierzba, która potrafi jak nikt inny przekazywać młodszym to, co naprawdę ważne. To, czego warto wysłuchać.

Czegokolwiek by nie dotyczyło. 

Z czasem zaczyna się rozumieć, że nawet najbardziej prozaiczne informacje bywają niezwykle cenne.

Babcia Wierzba w Londynie
Posted by Moosaika on Tuesday, 15 March 2016

14:30