sobota, 14 listopada 2015

Podły nastrój domownika


Każdy przesądny człowiek wie, że w razie potrzeby należy odpukać w niemalowane. Według dawnych wierzeń ludowych ostukiwanie drewna miało budzić domowe duszki z letargu, by uważniej pilnowały obejścia. Jeśli to prawda, duszek z mojego mieszkania jest głuchy jak pień. Albo ma wyjątkowo paskudny charakter.



W zależności od miejsca zamieszkania, nad gospodarstwami czuwały różne istoty nadprzyrodzone. Skandynawską chatą opiekował się nisse, z wyglądu typowy skrzat w czerwonym kapelutku. Za drobne prezenty pilnował porządku, kiedy gospodarze spali. Płatał psikusy, gdy coś go rozzłościło. Na Rusi podobny zakres obowiązków spoczywał na domowoju. Obdarzany szacunkiem i regularnie dokarmiany dbał o szczęście mieszkańców, w chwilach irytacji tłukł talerze i szczypał dzieciaki w pięty. W Polsce domostwa aż roiły się od nadprzyrodzonych lokatorów: koboldów, skrzaków, ubożąt i gnieciuchów, po karzełki i domowniki. Wszystkie łączyła jedna cecha – potrafiły się cholernie upierdliwie dąsać.

Zważywszy na klęski, jakie regularnie dotykają moje mieszkanie, mój rodzinny domownik musi być mocno zagniewany. Czy raczej wpieniony na całego.

Zacznijmy od początku, kiedy po raz pierwszy...

Domownik spojrzał złym okiem

Wiele lat temu, jeszcze na długo przede mną, w naszym mieszkaniu koegzystowało kilka rodzin. Przydzielone do jednego lokalu na chybił-trafił, raczej za sobą nie przepadały. Zwłaszcza, że w jednej żył pomyleniec (autor dziwacznych napisów na ścianach, które odkryłam po przeprowadzce)*, a w drugiej degenerat wraz z leciwą matką. Łatwe do przewidzenia konflikty pomiędzy takim towarzystwem musiały poważnie zirytować domownika. Nastąpił pierwszy z serii niefortunnych wypadków: niewielki i szybko ugaszony pożar w przedpokoju. Pozostało po nim tylko wspomnienie w postaci kilku nadpalonych klepek. 

Co zaprószyło ogień? Trudno powiedzieć. Może roztrzęsiona w delirium ręka z niedopałkiem, a może...

Domownik spuścił nos na kwintę

Lata później, gdy całe mieszkanie trafiło do mnie i mamy, domowy bożek nie dawał znaku życia. Lokal przeszedł gruntowną renowację, wraz z grubą warstwą tapet zostały zdarte wszystkie wspomnienia po dawnych mieszkańcach. Remontowy lifting dotarł do każdego kąta, poddał obróbce nawet najdrobniejsze elementy sztukaterii. Wydawało się, że powinno to zadowolić domownika. 

A tu psikus! Niedługo po zakończeniu odświeżania, na śnieżnobiałym suficie w salonie wykwitły wielkie mokre plamy. Szybko wyszło na jaw, że pokój zalewa zapchana rynna. 

Nieco później okazało się, że samo udrożnienie nie wystarczy. Dlatego też, zanim podjęto decyzję o całkowitej wymianie rury spustowej i zastosowaniu miejscowego ogrzewania w sezonie zimowym, klęska deszczówkowa dotknęła salonu jeszcze ładnych parę razy. 

Dlaczego nikt nie potrafił porządnie załatać szczeliny, przez którą ciekła woda? Trudno powiedzieć. Może robotnicy nie przykładali się do pracy, a może...

Domownika poniosły nerwy

Kiedy salonowy kryzys został wreszcie zażegnany, nie trzeba było długo czekać na kolejną katastrofę. I to taką, którą zainteresowało się wiecznie czujne oko Faktu. 

Pewnej nocy obudził mnie odgłos deszczu. A właściwie to ulewy. A właściwie to... zaraz! Szyby suche, okna zamknięte, więc skąd ten szum? Zerwałam się na równe nogi i potykając się o buty w przedpokoju, stanęłam w wejściu do jednego z pokojów. Sufit przechodził właśnie oberwanie chmury. Jednak to, co się z niego lało, przyćmiło czołówkę moich najgorszych koszmarów.

A było to… gówno. Po prostu. Jakby nigdy nic lało się na podłogę. No bo przecież tego właśnie się spodziewasz w środku nocy, prawda? – nie wybuchu gazu, nie włamywacza wciskającego się przez lufcik w łazience. Tylko tego, że w pokoju rozpęta ci się takie piekło.

Jezu. To jedna z tych sytuacji, kiedy zaczynasz podejrzewać, że coś nie dzieje się naprawdę, że to wszystko omamy wzrokowe i samodzielnie zdiagnozowana schizofrenia. Trudno powiedzieć, co gorsze – podejrzenie choroby psychicznej, czy fakt, że obecność gówna została potwierdzona przez innych domowników.

Nocna trauma szybko uzyskała wyjaśnienie – sąsiad mieszkający nad nami postanowił samodzielnie wydrążyć sobie odpływ kanalizacyjny. Właściwie to nie do końca wiadomo, dokąd się dowiercił, ale na pewno nie była to kraina czarów.

Dlaczego nie domyślił się wcześniej? Trudno powiedzieć. Może dlatego, że kiepski był z niego hydraulik, a może...

Domownik dostał szewskiej pasji

I tym razem udało mi się przetrwać mieszkaniowy armageddon, po którym nastąpiły długie lata sielanki. Lokal po raz setny wyremontowano, niegramotny sąsiad stracił swoje toaletowe opus magnum. Spokój trwał aż do niedawna, kiedy to wsiadając na pokład samolotu lecącego z Wiednia do Warszawy, dostałam telefon. 

Kamienica się pali. W ogniu mieszkanie na poddaszu, tuż nad moim. Straż pożarna zaraz zacznie gasić.

Nie-do-wia-ry. Co będzie następne?! Ziemia się rozstąpi i pochłonie ten nieszczęsny budynek? Przez cały lot do Polski oddawałam się czarnowidztwu i zachodziłam w głowę, dlaczego los aż tak bardzo uwziął się na ten lokal. Po powrocie do rodzinnego miasta i szybkiej akcji ratunkowej, okazało się, że dom przetrwał w stanie w miarę nienaruszonym. Od akcji gaśniczej ucierpiało kilka szafek i elektronika, resztę udało się wysuszyć.

Skąd wziął się ogień na poddaszu? Trudno powiedzieć. Może zaprószyli go robotnicy kładący papę na dachu, a może...

Domownika trzeba poskromić

Biorąc pod uwagę dorobek mojego domowego duszka, trzeba przyznać że straszny z niego dupek. Nie tylko nie pilnuje obejścia, jak na skrzata przystało, ale na dodatek sprowadza na mieszkańców kolejne nieszczęścia. Za co tak się gniewa? Za to, że zamiast mleka na spodeczku, znajduje kefir wyprodukowany przez grzybek tybetański? Bezglutenowe ciasteczka zostawione w nocy na talerzu w kuchni uwierają go w zęby? Wolałby maślane herbatniki albo torcik wedlowski? Wybredny się znalazł.

A może... to ja źle odczytuję wszystkie te wypadki? Może to właśnie zasługa domownika, że moje mieszkanie nie spaliło się do ostatniej drzazgi, że wielokrotnie zalany strop nie runął nam na głowy, a w akcji gaśniczej ucierpiało zaledwie kilka mebli?

Chyba jednak wolę wierzyć w jego dobre intencje. W ostateczności z każdej sytuacji wyszłam bez szwanku. Muszę jeszcze raz przemyśleć kwestię tych herbatników.



* Nie muszę dodawać, że po znalezieniu wyrazu „TWARZE” umieszczonego w kącie obok pieca, dostałam gęsiej skórki.

23:54