wtorek, 10 listopada 2015

Podwórko z sekretem


Tego poranka Księży Młyn jest najsmutniejszą dzielnicą Łodzi. Lepka, jesienna mżawka spowija famuły i niemal bezlistną alejkę. Powietrze pachnie sadzą.

- Mamo, zobaaaaaacz! – wykrzykuje dziewczynka w różowym, nieprzemakalnym płaszczyku. Palcem długości zapałki wskazuje podwórko ogrodzone mokrą siatką. Zapiera się, ciągnie w stronę ogrodzenia. Matka ulega, trochę zmęczona, umiarkowanie zainteresowana. – Mamo! – stęka dziecko, uwieszając się na rękawie jesionki.

- Tak, niusiu, widzę.

Przystaję obok, dołączam do dwójki obserwatorek. 

- Dlaczego tutaj tak jest? – pyta mała. Nie zamierza odpuścić.
- Pewnie mieszkają tu dzieci – wzdycha matka.
- Dużo?
- Pewnie dużo.
- I bawią się tu?
- Jeśli nie pada... chodź już, kochanie. 
- I mogą tak to zostawiać? – w głosie dziewczynki można usłyszeć chytry ton nałogowego bałaganiarza.
-  Na pewno zaraz wrócą posprzątać. Idziemy, niusiu. Wrócimy tu innym razem.

Zostaję sama. Nadal ogarniam wzrokiem ogródek otoczony siatką, który tak oczarował dziewczynkę w różowym płaszczyku. Nie dziwię się – sama jestem zainteresowana. Bo podwórko bez wątpienia kryje jakąś tajemnicę.

Na zasłanym rozmiękłymi liśćmi trawniku siedzą przemoknięte maskotki. Zaraz obok niezbyt porządnego klombu, na zabawkowych sankach, usadowił się wyświechtany misiek. Towarzyszy mu lalka, trochę ponura i nadąsana, ale to pewnie przez paskudną pogodę. Nieco dalej, na karłowatym świerku, wisi pierrot albo choinkowy aniołek – nie mam pewności, bo daleko. Obok drzewka zaparkowała mała furmanka, wokół której trwają w ciszy kolejne nasiąknięte pluszaki. Z ziemi między skupiskami zabawek wystają drewniane grzyby i wiatraczki. Przytulanki stoją też w rzędzie pod ścianą famuły, równo jak w wojsku i jakoś tak niezbyt przyjaźnie patrzą na ogrodzenie. Albo na mnie. 

A to nawet nie jedna trzecia podwórkowej aranżacji! Właściwie to trudno zliczyć maskotki, których ustawienie w pokrętny sposób przywodzi na myśl pejzaże Pietera Bruegela. 

Osobliwy widok dopełnia ogrodzenie zwieńczone drutem kolczastym. Zupełnie, jak w zabawkowym obozie koncentracyjnym.

Patrzę wzdłuż chodnika. W oddali widać jeszcze podskakujący różowy punkt i plecy matki, która ponurą, podwórkową scenografię przypisała obecności dzieci. Jeśli to prawda, to muszą być bardzo dziwne dzieci. Takie, które w przedszkolu bawią się klockami LEGO z Damienem Thornem, a w klasy grają z dzieckiem Rosemary.

Nie, to nie dzieci. Ogródkowa scena jest zbyt ostentacyjna, zbyt celowa. A skoro nie dzieci, to kto? Może autorem jest...

...kawaler
Samotny, bezdzietny. Jeden z tych, którym życie potoczyło się „niezgodnie z planem”. Może nie miało być niezwykłe i pełne przygód, ale normalne, dające trochę spełnienia i trochę spokoju. Żona, dzieciaki. Wszyscy razem w ciasnej, ale przytulnej famule. Tylko, że coś poszło nie tak i właściciel podwórka wylądował sam jak palec w zimnym domku familijnym. Co gorsza, dookoła rodziny dotknięte klęską urodzaju potomstwa.
Ogródek pluszaków jest dla niego tym, czym transparent dla uczestnika demonstracji. Dołującym świadectwem pretensji – do ludzi, do losu, a może do siebie samego. 

...dewiant
Na chodnik między drzewami spogląda często, zza zasłonki. Lubi obserwować przechodniów: matki pchające wielkie wózki, rodziców spacerujących z pociechami w ładne dni, dzieci z sąsiedztwa i takie, które tylko przypadkiem gnają właśnie tą alejką i o tej porze. Lubi im się dobrze przyjrzeć, zapamiętać zaczerwienione od zmęczenia policzki i różowe noski, rozdziawione w zdziwieniu buzie, zwichrzone czupryny. Zwraca uwagę na ubranka. Tak, ten element też warto zachować w pamięci. Na potem.
Niełatwo zatrzymać roztrzepanego szkraba w jednym miejscu i przyciągnąć jego uwagę. Chyba, że podstępem. Pełen maskotek ogródek doskonale się do tego nadaje. Wtedy można patrzeć i patrzeć. Do woli.

...żałobniczka
Mówi się, że rodzice nie powinni grzebać dzieci. Tym razem było inaczej. Czy to na skutek choroby, czy tragicznego wypadku – potomstwo, które niegdyś zamieszkiwało famułę, odeszło. Nagle, bez zapowiedzi. Jednego dnia sąsiedzi widzieli pociechy bawiące się w ogródku drewnianą furmanką w hałaśliwy kulig, drugiego była już tylko cisza i porozrzucane w nieładzie pluszaki. 
Dzieci zniknęły. Zabawki to jedyne, co zostało. Zniszczona rozpaczą matka nie potrafi się ich pozbyć, dlatego pielęgnuje je tak, jakby wciąż miały małych właścicieli.


Deszcz wyrywa mnie z zamyślenia. Wbijam ręce w kieszenie i odchodzę. Zostawiam za sobą podwórko, jego sekret i najsmutniejszą dzielnicę Łodzi.


Łódź 2015

18:05