Pani na staż? A co pani
umie? Photoshop, Excel, AutoCAD, C++, JavaScript, Norma Pro i Access, jak
rozumiem, w małym palcu? Wie pani, nasza firma unika całkiem „zielonych”
stażystów… A na ilu etatach chce pani wypełniać obowiązki? Dwóch? Oj,
niedobrze. U nas trzy to minimum. Co pani tam mamrocze? Wynagrodzenie?! A mało
będzie pani miała satysfakcji z pracy przez te sześć miesięcy?! Przecież to
zleci jak z bicza strzelił!
Powszechne przekonanie o tym, że wykształcenie wyższe to bilet do
zawodowego sukcesu od dobrych kilku lat ma się nijak do rzeczywistości, gdzie
dyplom to rekwizyt, którym można pochwalić się babci. W procesie rekrutacji
niby ma znaczenie, jednak bez dodatkowego doświadczenia nie jest wiele warty –
w końcu obecnie niemal każdy może się nim wylegitymować. W przeciwieństwie do
praktyki zawodowej, która dopiero zaczyna funkcjonować w świadomości młodych
jako obowiązkowy punkt w CV. A ten punkt trzeba jakoś (najlepiej przed
ukończeniem studiów) dopisać.
Mini Lama
Sprawa jest jasna – sytuacja na rynku pracy nie wygląda różowo. Tego
tematu nie trzeba nawet rozwijać, wystarczą dwa hasła: bezrobocie i duża
konkurencja. Studia dzienne zwykle dyskwalifikują cały etat, dlatego warto
rozejrzeć się za ofertami staży w wymarzonej branży (te zwykle zawierają
magiczną formułkę, czyli „elastyczny czas pracy”). Ogłoszeń nie brakuje, łatwo
je też znaleźć w przestrzeniach Internetu. Wystarczy wejść na odpowiedni portal
i przeglądać do woli. Po zaledwie kilku minutach rzuca się w oczy pewna
prawidłowość, a zarazem zmora każdego studenta z magisterką na karku –
zdecydowana przewaga praktyk bezpłatnych nad płatnymi.
Pan Lama
Niektórzy powiedzą: też mi coś. Każdy przez to przechodził i taka jest
kolej rzeczy, trzeba swoje przecierpieć. A potem już tylko pieniądze, platynowa
Visa i wakacje na Hawajach. Inni się sprzeciwią: to błędne koło. Ile
bezpłatnych staży trzeba zaliczyć, żeby wreszcie jakimś cudem załapać się na
płatny, równie rzadki jak hipster w Wąchocku? I jedni, i drudzy mają rację.
Miesiąc nieodpłatnych praktyk nie powinien nikogo dziwić, jeśli działa na
zasadzie wymiany. Szkolenie nowego pracownika jest absorbujące, ktoś musi
pokazywać i nadzorować. Pracodawca poświęca swój czas, a praktykant zyskuje kompetencje,
za które musiałby (alternatywnie) zapłacić na szkoleniu. Na dodatek, pośród
ekspertów rynku pracy panuje przekonanie, że tego typu wolontariat nawet
powinien znaleźć się w CV, bo świadczy o chęci rozwoju osobistego.
Ninja Lama
Istnieją praktyki i praktyki. Wiele firm posiada świetnie opracowane
programy stażowe, po których praktykant może pochwalić się konkretnymi
umiejętnościami. Po drugiej stronie barykady znajduje się gros przedsiębiorstw,
które szukają przysłowiowych jeleni od upierdliwej roboty. Niektóre oferty
można śmiało opatrzyć etykietką „WYZYSK”, zwłaszcza jeśli staż trwa długo, a
proponowane wynagrodzenie przybiera postać „możliwości zaistnienia”,
„wartościowej pozycji w CV”, „poznania super zespołu” i „świetnej atmosfery”.
Brzmi nieźle, ale raczej ciężko kupić za to obiad albo bilety MPK. Nie mówiąc
już o prostych mechanizmach psychologicznych dowodzących, że ludzie pracują
chętniej, gdy ktoś tę pracę docenia. Niedostrzegane i nieopłacane zaangażowanie
bardzo szybko słabnie, podobnie jak odczuwanie powinności.
Super Lama
Co z tego wynika? Stażysta już na starcie odnosi wrażenie, że
pracodawca robi go na szaro, co w rezultacie może przerodzić się w zwyczajną
niechęć do pracy. Pracy, która niejednokrotnie ma niewiele wspólnego z obiecywanymi
kompetencjami – o parzeniu kawy i porządkowaniu spinaczy krążą przecież
legendy. Nierozwijające i nieprzynoszące satysfakcji obowiązki trudno znosić
przez tydzień, a co dopiero przez kilka miesięcy. Szczególnie, jeśli firma
zabezpiecza się umową, w której rezygnacja z praktyk wiąże się z sankcjami pieniężnymi nawet do 1000 zł. Bezczelnym warunkom często towarzyszą
obietnice dalszej współpracy za pieniądze, które można postawić obok takich
zapewnień, jak: „mój synek to dobry chłopiec, pieniądze oddam najpóźniej w
przyszłym tygodniu, noc spędziłem u kolegi, te pączki są dzisiejsze oraz zależy
nam tylko na dobru naszego kraju.” Kariera praktykanta zwykle kończy się wraz z
upływem daty na umowie, a na jego miejsce pojawia się następny. I tak w kółko.
Wiele firm wykorzystuje w ten sposób sytuację na rynku pracy i poszukuje taniej
siły roboczej. Trudno tu mówić o jakiejkolwiek lojalności.
Król Lama
Mnóstwo przedsiębiorstw robi to umiejętnie. Profesjonalnie skrojone
ogłoszenie, powaga, konkrety i obowiązkowy szacunek, bo od jakiegoś czasu
stażyści mają uczulenie na wyzysk i nielojalnych pracodawców (czemu zresztą
trudno się dziwić). Jednak zdarzają się i firmy, które podchodzą do sprawy
arogancko, w „starym stylu”. My,
Biznesmen, poszukujemy poczciwego idioty, który przez pół roku będzie nam
urządzeniem wielofunkcyjnym. Obiecujemy harówkę, za friko, rzecz jasna.
Satysfakcja gwarantowana. Tak też było w przypadku oferty agencji Social
Lama, przez którą rozpętała się prawdziwa, internetowa nawałnica. Ogłoszenie o sześciomiesięcznych, bezpłatnych praktykach wywołało
ostry sprzeciw, zaogniony przez wołającą o pomstę do nieba komunikację firmy.
Co ciekawe, w trakcie kilkudniowej burzy czarodziejskie hasło
„inspekcja pracy” padło może raz,
co sprowadza całą sprawę do kuriozum. Ludzie mają w dzisiejszych czasach
mnóstwo narzędzi, dzięki którym mogą postawić kogoś w szachu. Nagrywanie
rozmów, zapisywanie maili, gromadzenie dowodów na łamanie prawa pracy… a jednak
nic się w Polsce z tym nie robi. Poza robieniem szumu, który mimo że potrafi
napiętnować, niewiele jest w stanie zdziałać na większą skalę.
Wszechlama
W rezultacie, winowajca awantury dostał siarczystego klapsa – dyskusja
na jego temat rozgorzała na Wykopie, gazeta.pl i w radiu Roxy – mimo, że nie
pierwszy i nie ostatni ogłosił nabór na bezpłatne praktyki. A trzeba wiedzieć,
że bywały i bardziej ekstremalne „okazje” staży, na przykład takich, za które
zainteresowani musieli zapłacić. Najbardziej osławione praktyki w cenie 2 tys.
zł oferowała stacja TVN24, a nie był to odosobniony przypadek i najwyższa
stawka za zdobycie doświadczenia. Mając przed oczami takie ogłoszenia,
bezpłatne staże nagle zaczynają urastać do życiowej szansy a porównywanie ich
do niewolnictwa XXI wieku przestaje być aż tak kuszące…
Antylama
Pozostaje pytanie – skąd ta nieufność i brak szacunku do młodych
pracowników? Wiele firm tłumaczy, że decydują się na bezpłatne staże, bo
przeszkolenie niedoświadczonego studenta wymaga dużego nakładu pracy. Za słabe
przygotowanie do zawodu winią uczelnie, które nie nadążają za potrzebami
pracodawców. Na studiach teoria nadal dominuje nad praktyką, a przydatne
umiejętności – na przykład w postaci obsługi programów komputerowych – są
traktowane po macoszemu, jeśli w ogóle znajdują się w programie. Uważa się też,
że praktykanci „psują rynek”, godząc się na wykonywanie obowiązków bez
wynagrodzenia lub za niską stawkę, do czego zmuszają ich realia – gdzieś w
końcu muszą zdobyć kompetencje. Z czego, jasna sprawa, korzystają portfele
pracodawców. Jednocześnie pojawia się tendencja do odrzucania CV kandydatów,
którzy pozwalają sobie na więcej niż 2-3 bezpłatne staże, tłumaczona brakiem
szacunku do siebie i wybranej dziedziny. Idem
per idem.
Z sytuacji wyjścia na razie nie ma, przyczyna leży w zderzeniu różnych
światów, których nie stać na skuteczną komunikację. Za tę niekompatybilność nie
powinni jednak odpowiadać studenci i absolwenci, słusznie odczuwający frustrację.
Można przewidywać, że problem będzie narastał – wystarczy spojrzeć na gwałtowną
reakcję internautów na ofertę Social Lamy i „polowanie na czarownice”, które
zainicjowała afera. Już teraz na stworzonych do tego stronach linkuje się
ogłoszenia z bezpłatnymi praktykami, by móc w kupie torpedować skąpych
pracodawców. Napięcie rośnie i pozostaje tylko zgadywać, kiedy pod nóż pójdą
kolejne lamy ofiarne.
P.S. Wszystkim niestrudzonym poszukiwaczom wartościowych praktyk
polecam Nie Parzę Kawy oraz Nie robię tego za darmo.