niedziela, 12 stycznia 2014

Evolution of Llama, czyli zmora bezpłatnych praktyk


Pani na staż? A co pani umie? Photoshop, Excel, AutoCAD, C++, JavaScript, Norma Pro i Access, jak rozumiem, w małym palcu? Wie pani, nasza firma unika całkiem „zielonych” stażystów… A na ilu etatach chce pani wypełniać obowiązki? Dwóch? Oj, niedobrze. U nas trzy to minimum. Co pani tam mamrocze? Wynagrodzenie?! A mało będzie pani miała satysfakcji z pracy przez te sześć miesięcy?! Przecież to zleci jak z bicza strzelił!


Powszechne przekonanie o tym, że wykształcenie wyższe to bilet do zawodowego sukcesu od dobrych kilku lat ma się nijak do rzeczywistości, gdzie dyplom to rekwizyt, którym można pochwalić się babci. W procesie rekrutacji niby ma znaczenie, jednak bez dodatkowego doświadczenia nie jest wiele warty – w końcu obecnie niemal każdy może się nim wylegitymować. W przeciwieństwie do praktyki zawodowej, która dopiero zaczyna funkcjonować w świadomości młodych jako obowiązkowy punkt w CV. A ten punkt trzeba jakoś (najlepiej przed ukończeniem studiów) dopisać.

Mini Lama


Sprawa jest jasna – sytuacja na rynku pracy nie wygląda różowo. Tego tematu nie trzeba nawet rozwijać, wystarczą dwa hasła: bezrobocie i duża konkurencja. Studia dzienne zwykle dyskwalifikują cały etat, dlatego warto rozejrzeć się za ofertami staży w wymarzonej branży (te zwykle zawierają magiczną formułkę, czyli „elastyczny czas pracy”). Ogłoszeń nie brakuje, łatwo je też znaleźć w przestrzeniach Internetu. Wystarczy wejść na odpowiedni portal i przeglądać do woli. Po zaledwie kilku minutach rzuca się w oczy pewna prawidłowość, a zarazem zmora każdego studenta z magisterką na karku – zdecydowana przewaga praktyk bezpłatnych nad płatnymi.

Pan Lama


Niektórzy powiedzą: też mi coś. Każdy przez to przechodził i taka jest kolej rzeczy, trzeba swoje przecierpieć. A potem już tylko pieniądze, platynowa Visa i wakacje na Hawajach. Inni się sprzeciwią: to błędne koło. Ile bezpłatnych staży trzeba zaliczyć, żeby wreszcie jakimś cudem załapać się na płatny, równie rzadki jak hipster w Wąchocku? I jedni, i drudzy mają rację. Miesiąc nieodpłatnych praktyk nie powinien nikogo dziwić, jeśli działa na zasadzie wymiany. Szkolenie nowego pracownika jest absorbujące, ktoś musi pokazywać i nadzorować. Pracodawca poświęca swój czas, a praktykant zyskuje kompetencje, za które musiałby (alternatywnie) zapłacić na szkoleniu. Na dodatek, pośród ekspertów rynku pracy panuje przekonanie, że tego typu wolontariat nawet powinien znaleźć się w CV, bo świadczy o chęci rozwoju osobistego.

Ninja Lama


Istnieją praktyki i praktyki. Wiele firm posiada świetnie opracowane programy stażowe, po których praktykant może pochwalić się konkretnymi umiejętnościami. Po drugiej stronie barykady znajduje się gros przedsiębiorstw, które szukają przysłowiowych jeleni od upierdliwej roboty. Niektóre oferty można śmiało opatrzyć etykietką „WYZYSK”, zwłaszcza jeśli staż trwa długo, a proponowane wynagrodzenie przybiera postać „możliwości zaistnienia”, „wartościowej pozycji w CV”, „poznania super zespołu” i „świetnej atmosfery”. Brzmi nieźle, ale raczej ciężko kupić za to obiad albo bilety MPK. Nie mówiąc już o prostych mechanizmach psychologicznych dowodzących, że ludzie pracują chętniej, gdy ktoś tę pracę docenia. Niedostrzegane i nieopłacane zaangażowanie bardzo szybko słabnie, podobnie jak odczuwanie powinności.

Super Lama


Co z tego wynika? Stażysta już na starcie odnosi wrażenie, że pracodawca robi go na szaro, co w rezultacie może przerodzić się w zwyczajną niechęć do pracy. Pracy, która niejednokrotnie ma niewiele wspólnego z obiecywanymi kompetencjami – o parzeniu kawy i porządkowaniu spinaczy krążą przecież legendy. Nierozwijające i nieprzynoszące satysfakcji obowiązki trudno znosić przez tydzień, a co dopiero przez kilka miesięcy. Szczególnie, jeśli firma zabezpiecza się umową, w której rezygnacja z praktyk wiąże się z sankcjami pieniężnymi nawet do 1000 zł. Bezczelnym warunkom często towarzyszą obietnice dalszej współpracy za pieniądze, które można postawić obok takich zapewnień, jak: „mój synek to dobry chłopiec, pieniądze oddam najpóźniej w przyszłym tygodniu, noc spędziłem u kolegi, te pączki są dzisiejsze oraz zależy nam tylko na dobru naszego kraju.” Kariera praktykanta zwykle kończy się wraz z upływem daty na umowie, a na jego miejsce pojawia się następny. I tak w kółko. Wiele firm wykorzystuje w ten sposób sytuację na rynku pracy i poszukuje taniej siły roboczej. Trudno tu mówić o jakiejkolwiek lojalności.

Król Lama


Mnóstwo przedsiębiorstw robi to umiejętnie. Profesjonalnie skrojone ogłoszenie, powaga, konkrety i obowiązkowy szacunek, bo od jakiegoś czasu stażyści mają uczulenie na wyzysk i nielojalnych pracodawców (czemu zresztą trudno się dziwić). Jednak zdarzają się i firmy, które podchodzą do sprawy arogancko, w „starym stylu”. My, Biznesmen, poszukujemy poczciwego idioty, który przez pół roku będzie nam urządzeniem wielofunkcyjnym. Obiecujemy harówkę, za friko, rzecz jasna. Satysfakcja gwarantowana. Tak też było w przypadku oferty agencji Social Lama, przez którą rozpętała się prawdziwa, internetowa nawałnica. Ogłoszenie o sześciomiesięcznych, bezpłatnych praktykach wywołało ostry sprzeciw, zaogniony przez wołającą o pomstę do nieba komunikację firmy.


Co ciekawe, w trakcie kilkudniowej burzy czarodziejskie hasło „inspekcja pracy” padło może raz, co sprowadza całą sprawę do kuriozum. Ludzie mają w dzisiejszych czasach mnóstwo narzędzi, dzięki którym mogą postawić kogoś w szachu. Nagrywanie rozmów, zapisywanie maili, gromadzenie dowodów na łamanie prawa pracy… a jednak nic się w Polsce z tym nie robi. Poza robieniem szumu, który mimo że potrafi napiętnować, niewiele jest w stanie zdziałać na większą skalę.

Wszechlama


W rezultacie, winowajca awantury dostał siarczystego klapsa – dyskusja na jego temat rozgorzała na Wykopie, gazeta.pl i w radiu Roxy – mimo, że nie pierwszy i nie ostatni ogłosił nabór na bezpłatne praktyki. A trzeba wiedzieć, że bywały i bardziej ekstremalne „okazje” staży, na przykład takich, za które zainteresowani musieli zapłacić. Najbardziej osławione praktyki w cenie 2 tys. zł oferowała stacja TVN24, a nie był to odosobniony przypadek i najwyższa stawka za zdobycie doświadczenia. Mając przed oczami takie ogłoszenia, bezpłatne staże nagle zaczynają urastać do życiowej szansy a porównywanie ich do niewolnictwa XXI wieku przestaje być aż tak kuszące…

Antylama


Pozostaje pytanie – skąd ta nieufność i brak szacunku do młodych pracowników? Wiele firm tłumaczy, że decydują się na bezpłatne staże, bo przeszkolenie niedoświadczonego studenta wymaga dużego nakładu pracy. Za słabe przygotowanie do zawodu winią uczelnie, które nie nadążają za potrzebami pracodawców. Na studiach teoria nadal dominuje nad praktyką, a przydatne umiejętności – na przykład w postaci obsługi programów komputerowych – są traktowane po macoszemu, jeśli w ogóle znajdują się w programie. Uważa się też, że praktykanci „psują rynek”, godząc się na wykonywanie obowiązków bez wynagrodzenia lub za niską stawkę, do czego zmuszają ich realia – gdzieś w końcu muszą zdobyć kompetencje. Z czego, jasna sprawa, korzystają portfele pracodawców. Jednocześnie pojawia się tendencja do odrzucania CV kandydatów, którzy pozwalają sobie na więcej niż 2-3 bezpłatne staże, tłumaczona brakiem szacunku do siebie i wybranej dziedziny. Idem per idem.

Z sytuacji wyjścia na razie nie ma, przyczyna leży w zderzeniu różnych światów, których nie stać na skuteczną komunikację. Za tę niekompatybilność nie powinni jednak odpowiadać studenci i absolwenci, słusznie odczuwający frustrację. Można przewidywać, że problem będzie narastał – wystarczy spojrzeć na gwałtowną reakcję internautów na ofertę Social Lamy i „polowanie na czarownice”, które zainicjowała afera. Już teraz na stworzonych do tego stronach linkuje się ogłoszenia z bezpłatnymi praktykami, by móc w kupie torpedować skąpych pracodawców. Napięcie rośnie i pozostaje tylko zgadywać, kiedy pod nóż pójdą kolejne lamy ofiarne.


P.S. Wszystkim niestrudzonym poszukiwaczom wartościowych praktyk polecam Nie Parzę Kawy oraz Nie robię tego za darmo.

22:29